Cześć,
mam na imię Magda i jestem żoną wysokofunkcjonujacego alkoholika. Jestem współuzależniona. Jesteśmy małżeństwem od 11 lat. Mamy 2 dzieci (10 lat i 3 lata). Mąż pije odkąd pamietam. Przed naszym związkiem przeszedł całą terapie grupową. Jak widać nie pomogło.
Raz było lepiej, raz gorzej. Od zawsze manipulacje, kłamstwa. Nigdy nie było przemocy fizycznej, być może przemoc psychiczna. Był czas, po licznych rozmowach, że pił tylko w weekend. Potem już codziennie.
W maju tego roku nastąpił mały przełom i po kolejnej kłótni i szczerej rozmowie nie pił ( z małymi wpadkami) do października- bez terapii. twierdził ze sam da rade. Tym przełomem była świadomość, że woził dzieci po spożyciu alkoholu. W sierpniu na jednej z imprez rodzinnych popłynął. Wtedy przyznał się rodzicom i siostrze, że ma problem z alkoholem ( pewnie dlatego, że zagroziłam ze odejdę). Wszyscy namawiali go na terapie, oczywiscie był raz u psychiatry. Otrzymał antydepresnaty i na tym koniec. Już wtedy nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Nie mógł mną już tak manipulować i wymyślać kłamstw bo już się na to nie nabierałam - mimo, że nie podjełam terapii.
Oczywiscie jako współuzależniona cechuje mnie nadkontrola, nadopiekuńczość. Nie reaguje dobrze na zmianę planów. Zapomniałam totalnie o sobie. Mąż jak zwykle po upiciu się przepraszał, obiecywał, ale coraz mniej miał komfortu picia bo ja juz powoli przestawał grać w tę grę, ale nadal kontrolowałam, prosiłam, błagałam, wymuszałam obietnice. Złościłam się kiedy zdarzały się wpadki. Dziś juz wiem, że nadal miał pijane myślenie.
Październik był dla nas trudny. Dosyc cięzka choroba młodszego dziecka, hospitalizacja. Ja zaczynałam studia podyplomowe. I tak tkwiliśmy w takim układzie. Na pewno w większej trzeźwości ale jednak z butelka w tle. I nagle sytuacja w październiku zmieniła sie diametralnie. Mąż stwierdził, że on nie wie czy mnie jeszcze kocha, czy mu zależy. Chciał się wyprowadzić tak z dnia na dzień. I to mnie absolutnie rostrzaskało na malenkie kawałki. Totalnie się załamałam. Jako główny powód podaje, że go kontroluje i nie da się ze mną żyć. Dodatkowo on nie ma problemu z alkoholem, jak sie komus wmawia po 1000 razy ze jest złodziejem to w koncu w to uwierzy. Wyprowadził się na jeden dzień... wrócił na kacu...
I tak od tej sytuacji do dziś pije praktycznie dzień w dzień. Nie lezy pijany, bo to mu się zdarza bardzo rzadko, ale trzezwy tez nie jest. Paradoksalnie mnie po pierwszym tąpnięciu pchneło na terapie. Na pierwszym spotkaniu mowiłam terapeutce tylko o nim. Jak zapytała o mnie ledwo powiedziałam dwa zdania. Zawsze byłam silna kobietą, ze swoim zdaniem, własną opinią. Dziś zachodze w głowe co się ze mna stało..jak bardzo mnie zmanipulował, że uwierzyłam, że pije bo jestem do niczego...
Zaczełam czytać, szukać informacji o wspołuzależnieniu. Jestem o wiele kilometrów dalej niż jeszcze 3 tygodnie temu. I tak trafiłam tutaj.. Nadal jestem zbyt słaba, żeby odjeść. Mam w sobie ogromnie dużo lęku o siebie i o przyszłość moich dzieci. Niestety jestem też zależna w jakimś stopniu finansowo mimo, że pracuje. Małymi kroczkami, powolutku zmieniam myslenie. Mam o wiele więcej spokoju w sobie. Przestałam kontrolować, a przynajmniej się staram. Jestem świadoma, że nie mam wpływu na mojego męza i jego decyzje. Powolutku zaczynam mysleć o sobie. Pognałam na spotkanie z koleżanką, której nie widziałam 2 lata. Dzwonił do mnie chyba z 5 razy. Gdzie jestem, co robie o której wróce. Najgorsze, że jak wróciłam to był pod wpływem mimo, że miał pod opieką dzieci. To mnie troche blokuje bo boje się ich zostawiać. W niedziele planuje posłuchać Waszego mitingu. Zbieram siły i odwagę. A on o żadnej terapii nie chce słyszeć.
Troche długo wyszło, wiem:). W końcu zebrałam się na odwagę by tu napisać. Wasze doświadczenia dały mi bardzo duzo do myslenia. I pozwoliły częściowo sobie wybaczyć.